czwartek, 14 kwietnia 2011

symbolika materaca

Nie mogę przestać myśleć o tych materacach.

Nigdy w życiu nie widziałam tylu sklepów z materacami co w Brazylii (ich liczba przekracza znacznie liczbę sklepów z meblami na przykład). Na mojej drodze do pracy (30 min autobusem) jest takich sklepów przynajmniej z piętnaście. Sklepy z materacami są sterylnie czyste, panowie sprzedający mają białe jakby lekarskie kilty i całą operacja zdaje się być dużo poważniejsza, niż by się mogło wydawać. Ludzie znają się na markach materacy (?). Materac jest też produktem kosztownym - najtańszy udało mi się znaleźć na promocji za 450 zł. A te u białych panów to tak z tysiąc do trzech, czterech tysięcy złotych polskich. Wskaźnik kontrolny: płaca minimalna w Brazylii - 900 zł, płaca przedstawiciela klasy średniej o dobrych dochodach - tak z 15 tysięcy lekką ręką,  tak, złotych polskich, nie mówiąc o klasie średniej wyższej czy w ogóle wyższej, z którą mam też do czynienia, ho, ho.

Powaga materaca. Wartościowanie komfortowego snu? Materac jako symbol statusu? Hedonizm? Boom klasy średniej, którą stać w końcu na dobre materace? To dlaczego materace a nie lampy? Albo dywany?

to ci sfinks z tego materaca.

Dla mnie materac w ogóle, materac jako idea, to symbol prowizorycznego życia jakie prowadzę. Ten krzykliwy w swojej surowości materac na podłodze, jako przypomnienie, ze jestem tu tylko przejazdem, ze nie potrzeba łóżka, tak jak nie potrzeba montować tych zasłon, tak jak te ozdoby na ścianach przyklejone na taśmę klejącą, które na tylu ścianach już wisiały i indyjski Kriszna, podróżnik siedzący obok misia bez ucha z belgijskiego targu.

Kiedyś nomadzi mieli namioty, dziś mają materace. Kiedyś bogaci mieli abażury ze szkła, dziś mają materace.

Materacologia. Materfizyka. Materacofobia.

Idę spać. Materac wzywa.

wtorek, 5 kwietnia 2011

jak rodzynki w ciescie

jak rodzynki w ciescie. tak sobie pomyslalam o czyms o ostatnio i mysl ta uradowala mnie niezmiernie. poczulam smak tego wyrazenia w ustach. wpisy na bolgu jak rodzynki w ciescie. mniam mniam. zeby poznac smak wlasnego jezyka trzeba przynajmniej jakis czas poslugiwac sie innymi. te nowe jezyki sa jak nowa kuchnia - nie wiesz jeszcze jak ciac te warzywa, kiedy dodac czosnek i ile szczypt tej nowej przyprawy. jezyk funkcjonuje owszem, nawet zarty i ironia powoli przeciekaja z nabrzmialej juz potrawy, ale smakowanie, obracanie slowami ze swoboda, swaiadomosc metafor i frazeologizmow, ah. Im wiecej znam jezykow, tym bardziej doceniam polski. Tym bardziej doceniam swoje bycie po polsku. I mysle godzinami o gramatyce, ze niesamowita. Nie za kilmatem tak tesknie, ani nawet za ludzmi, jak za totalna frywolnoscia autowyrazania sie, potoczystoscia i subtelnoscia zartu jezykowego.
moze stad ten blog. i te wpisy jak rodzynki w ciescie.