środa, 11 maja 2011

z jesienią ochłodziło się

O umieraniu mówi się jakby dotyczyło tylko tych oddychających, pocących się bądź drżących ze strachu istot. Umieranie jest dla mnie dużo szerszym terminem. I innych rodzajów śmierci się boję. Mój pokój jak bliski jest śmierci, moje kulawe życie brazylijskie w cichej i przyjemnej agonii. Otworzony przez przypadek stary mejl z wyschłym szkieletem uczucia. Wędrówki pamięci po miastach wspomnień, gdzie duchów więcej jest niż żywych, a żywi jak lalki, tak upudrowani i przyozdobieni już, że nie wiadomo jak wyglądali dawniej i czy śmiali się głośno pokazując zęby. Te ważne rozmowy, z których wyparowały słowa, a ich wspomnienie nieme i oskarżycielskie (bo kto zgubił te słowa).Taka niby oczytana w buddyzmach, a drży nad każdą sekundą która rozbija się o płytki kuchenne. I udaje, że da się posklejać.

jeden z tych momentów

Wracałam z pracy jak zwykle autobusem i myślałam sobie dość bezładnie. Staliśmy na światłach, a było to już po zapadnięciu zmroku, gdy jakieś przypadkowe zdanie czy ruch głową sprawiło, że spojrzałam w lewo. Za oknami autobusu widać było jakąś nędzną salkę na pierwszym piętrze z białymi ścianami i szpitalnym światłem. Dwa okna, w każdym oknie tańcząca para. Ruchy niepewne, nieśpieszne, zatrzymania, pary w starszym wieku, skoncentrowane na tańcu. Nie słychać było muzyki. I my, nieliczni, zza szyby wpatrzeni w ten kruchy, podpatrzony ukradkiem moment. Kiedy autobus ruszył, pasażerowie opuścili głowy. Jak opisać mam ich półprzymknięte, opuszczone w dół ciepłe uśmiechy, gdy odjeżdżając w miasto delikatnie układali w swoich umysłach kruchy obraz tańczących staruszków.