piątek, 25 marca 2011

Ziemniaki i karnawał

Taki ten blog niemrawy, unurzany w brazylijskim skwarze niczym tłusty pączek, nieapetyczny jakiś taki w wysokich temperaturach.
Chciałam jakoś częściej, lepiej, wydajniej, ale dni przewalały się jak ziemniaki na furgonetce, nierytmicznie i monotonnie, aż nagle miesiąc się zrobił.
A miesiąc to był znaczący.
Po pierwsze karnawał, tak ludyczny jak na obrazach Bruegla, pijacki, szaleńczy, wesoły, tłumny, łączący tłumy i jednostki e nieskończone i nietrwałe sieci, karnawał wysoki i niski, też komercyjny i złoty, szalony, kulgarski, niefrasobliwy. Alkohol praktycznie niezbędny - jego brak włącza totalnie niepożądane, a wręcz wrogie karnawałowi myślenie. Jego brak zamienia przypadkowe rozmowy i pocałunki w wulgarne żarty, wesołe popychanie tłumu w nieprzyjemny ścisk, a oddalającą się muzykę w hałas.
Karnawał trochę inny jest z rana - pierwsze bloki (parady), wychodzą na ulice od 7 rano i są jakieś mniej desperackie w wesołości, lepiej przebrane, świeższe.
Karnawał jest tym na co Brazylia czeka cały rok - wszechobecną radością i upojeniem. Zapomnieniem się. Zapomnieniem czegoś.
Bawiłam się dobrze. Niejednokrotnie porwała mnie z całą mocą fala tłumu i nieorganicznej radości (piękne, ekstatyczne uczucie), czasem znużenie i świadomość wkładały mnie w lustrzaną kulę od której radość odbijała się nie wnikając do środka.
Rzeczywiście fenomenalny, dużo bardziej niejednoznaczny, wielopoziomowy, gwałtowny w swym zerwaniu od rzeczywistości i brutalny w swej radości. Karnawał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz