piątek, 3 grudnia 2010

Skwarogeneza

Postanowiłam założyć bloga jakieś dwadzieścia kilka minut temu. Przyczynkiem do tak spontanicznej i brzemiennej (oby) w skutkach decyzji, był mejl od mojej mamy. Mejl smutny, prawdziwy, wypełniony moją mamą i światem, który tak dobrze znam i który tak jakoś się ostatnio zdematerializował. Był to zwykły mejl - o zimie, o koszmarze odśnieżania, o codziennych perypetiach, o naszych kotach. A przede wszystkim o potrzebie informacji - nie informacji czystej, faktograficznej, ale informacji, która łączy, opowieści, która pozwala na empatię, wczuciu się, które pozwala na zrozumienie nierozumialnego, zobaczenie niezobaczonego.

Między odczytaniem tego mejla a założeniem bloga, nastąpiło również inne istotne wydarzenie, które uważam za warte wspomnienia ze względu na jego rolę w doprowadzenie do wspomnianej spontanicznej i brzemiennej (oby) w skutkach decyzji. Mianowicie, popłakałam się. Nagły atak płaczu wywołany by nie tylko treścią mejla, do której zaraz wrócę, ale przypuszczalnie złożyły się na niego inne czynniki np. niewygodne łóżko, problemy za wstawaniem w koszmarnym upale, typowa sprzeczka kuchenna (dotycząca tym razem nieobecności sztućców) i generalny niepokój ducha, który (stety/nie-stety) nie będzie tu na razie omawiany. Uzbierane w ten sposób zapasy łez mało ważnych (takich które zbierać można tygodniami) tylko czekały na ten specyficzny moment, gdy czasem nieprzewidywalny impuls uwolni je nagle i popłyną one wściekle ku zaskoczeniu tego na czyjej twarzy ten łzawy spektakl nagle się uobecnia (typowe zachowanie łez mało ważnych). Tak więc, (wbrew obalonej tezie że nie używa się tak więc na początku zdania) czytanie długiego mejla od mojej mamy okazało się taką okazją. Był to zwykły mejl - o zimie, o koszmarze odśnieżania, o codziennych perypetiach, o naszych kotach. Był to mejl tak piękny, naturalny, tak prawdziwy w swojej melancholijnej codzienności, że doświadczony w atakach łez nieważnych (inaczej histeryk), mógłby się zorientować, że moment uwolnienia nadchodzi. Trzymałam się dzielnie jednak, aż do jednego z końcowych opisów, który przelał czarę. Cytuję: Przed domem wisi karmnik, pod lipa, ptaki zjadają chleb i ziarna jak opętane, zwłaszcza, że sójki są tak nachalne zjadają wszystko i nie zostawiają nic małym ptaszkom - dwa razy dziennie dodaje do karmnika żarcia.
Mój nagły wybuch płaczu wywołał gwałtowny niepokój A., który przekonany, że wydarzyła się jakaś tragedia (czytałam przecież mejla) przybiegł na ratunek. Przyznam, że ciężko mi było przetłumaczyć na portugalski, co się właśnie wydarzyło.

I w tym właśnie momencie wzruszenia, bezsilności, poczucia absurdu i chęci zadośćuczynienia grzechu ciszy wobec rodziny i znajomych marznących w dalekim kraju, w kraju, gdzie sójki wyjadają jedzenie małym ptaszkom, postanowiłam założyć bloga.

1 komentarz:

  1. Cudnie, ze zalozylas bloga. Pomiedzy literkami wypuszczonymi troche w kosmos (lecz przeciez nie w proznie) bede Cie podgladac w Twoich malych i duzych codziennosciach. Caluje! Sars

    OdpowiedzUsuń